Czasami przychodzą do północy
W skrajnym biegunie, na skraju śmierci.
Nie sądzimy. nie czeka. tylko
Nie topi się śnieg, nie może widelec.
Nie sądzimy. I głos młodych
Śpiewaliśmy i płakał sprężynę,
Jakby wiatr dotknął strun
Tam, w nieznanych wysokościach,
Jakby zimowych rekolekcjach,
A firmament burzy zerwane,
I struny płakać serafinów,
Wycieki nad skrzydłem światowej…
Ale było cicho w naszej krypcie,
A pole - w chłodnym srebra.
Przepadło. Wszelka chwała -
Oto tylko: Skrzydła o świcie.
Że płakał? które walczyły?
Co ona oczekuje od nas?
Nie wiem. Zmarł wiosenne głos,
Ugaszony gwiazdek niebieskie oczy.
że, osoby niewidome, Numer tuchy…
I gdzie zdołamy uroczystości?
Połóż kamień jest biało-palny,
Rośnie u stóp beksa-trawa…
więc snu, wyczerpany chwała,
miłość, życie, oszczerstwo…
Teraz jesteś z nią - z majestatyczny,
Z mrzonką.
A my - jesteśmy na tej stypie?
Co wiemy, Jaką pomoc?
Niech przynajmniej wyraźniejszy śmierć życie,
Choć pogrzebowej latarka - w nocy…
Niech przynajmniej w niebie - Vera nas.
Spójrz przez chmury: tam jest -
wiatr rozprzestrzenił transparent,
obiecał wiosna.
luty 1910